O „srebrnych” i „złotych” boratynkach
Czy wybijano boratynki w srebrze i złocie? W swoim najnowszym artykule wyjaśnieniem tej kwestii zajął się Pan Zdzisław Szuplewski. Autor stara się udowodnić, że srebrne boratynki nie istniały, nigdy nie wybijano ich w oficjalnych mennicach. Istnieją jednak wersje srebrzone, które są produktami fałszerskimi produkowanymi na szkodę kupców zagranicznych. Nigdy nie było również boratynek bitych w złocie. Te zaś, które są czasem za takie brane, to monety złote bite takimi samymi puncami jak boratynki, lecz są to półdukaty Jana Kazimierza lub ich kopie wybijane przez PTN na przełomie lat 70 i 80 ubiegłego wieku.
Zapraszamy do lektury artykułu – Zespół IKM
O „srebrnych” i „złotych” boratynkach
Od czasu do czasu na rynku numizmatycznym pojawiają się oferty sprzedaży „srebrnych” boratynek i ku mojemu zdziwieniu znajdują nabywców po wysokich cenach. Oczywiście nic mi do tego kto kupuje i ile ma chęć za jakiś walor zapłacić. Obawiam się jednak, że nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego co kupują. Stąd ten artykuł.
„Srebrne” boratynki
Dogłębnie wyjaśnił problem „srebrnych” boratynek Cezary Wolski w książce „Miedziane szelągi Jana Kazimierza Wazy z lat 1659-87”, Lublin 2016 r. Ja także wielokrotnie wypowiadałem się na ten temat na forach Poszukiwanie Skarbów, TPZN i Odkrywca. Ale jakoś ta wiedza nie może się przebić do kupujących. Sprzedawcy takich monet bardzo chętnie dla uwiarygodnienia oryginalności „towaru” powołują się na artykuł krakowskiego numizmatyka Przemysława Żuławskiego, który został zamieszczony w Wiadomościach numizmatyczno – archeologicznych w 1911 roku, a milczą na temat monografii C. Wolskiego wydanej w 2016 roku.
Cóż takiego Przemysław Żuławski napisał? Pozwoliłem sobie zamieścić skan tego artykułu, a właściwie dwóch artykułów jego autorstwa na temat. Oba artykuły są dostępne na stronie mazowieckiej biblioteki cyfrowej.
-------------------------------------------------------------------
W pierwszym artykule Pan Żuławski stwierdza fakt istnienia, według niego, posrebrzanych boratynek. Złotnik poproszony o zbadanie tych monet stwierdza ku zdziwieniu Pana Żuławskiego, że monety są srebrne próby 4-5 łutów, czyli 250-312,5. Numizmatyk słusznie stwierdza, że żadna ordynacja mennicza o srebrnych boratynkach nie wspomina i ma nadzieję, że uczeni ten problem wyjaśnią. Sam niczego nie przesądza, snuje przypuszczenia, domniemywa, puszcza wodze fantazji próbując jakoś istnienie srebrnych /według złotnika/ boratynek uzasadnić. Pisze więc, że może, to jakaś emisja okazowa dla posłów sejmowych, albo monety wybite tajnym zarządzeniem dla posłów wyjeżdżających za granice, którzy boratynkami nie mogą za granicą płacić, bo nikt takich miedzianych monet nie przyjmuje. Jak widać są to tylko przypuszczenia.
Tak na marginesie, to argument o biednych posłach nie ma nic wspólnego z ówczesną rzeczywistością. Dyplomatami zostawali przedstawiciele najwyższych warstw społecznych. Bieżącą działalnością dyplomatyczną zajmowała się kancelaria koronna, a zatrudnieni w niej sekretarze królewscy często pełnili funkcje dyplomatów na obcych dworach. Odpowiednie talenty, wysokie wykształcenie, obycie kulturalne i towarzyskie oraz dochody gwarantowane przez monarchę miały czynić z nich ludzi zdolnych do wykonania każdego zadania w kraju i za granicą. Najokazalsze były wjazdy poselstw polskich do stolic obcych mocarstw; poseł reprezentował tu nie tylko własną świetność, ale przede wszystkim potęgę i bogactwo Rzeczypospolitej. W okresie nas interesującym do legendy przeszły wjazdy Jerzego Ossolińskiego w 1633 roku i Michała Radziwiłła w 1680 roku do Rzymu. Orszak Ossolińskiego liczył sto koni i wielbłądów przybranych w zdobione złotem, srebrem i półszlachetnymi kamieniami uprzęże. Zasiadała na nich szlachta w narodowych strojach oraz jeńcy z krajów wschodu (Tatarzy, Turcy). Konie podkuto tak, by podczas przejazdu gubiły na bruku złote podkowy, a młodzież szlachecka rzucała w tłum dukatami. Na podstawie takich informacji trudno sobie wyobrazić polskiego dyplomatę w Londynie, Wiedniu lub Rzymie wygrzebującego z sakiewki boratynkę i próbującego coś za nią kupić. Tym bardziej, że miedziana boratynka była pieniądzem wewnętrznym, niewymienialnym za granicą. Był to pieniądz ludzi ubogich. Obawiam się, że wielu piszących o boratynkach nie zdaje sobie sprawy z ogromnej przepaści dochodowej między magnaterią i bogatą szlachtą, a resztą ówczesnego społeczeństwa.
W drugim artykule ze stycznia 1912 Żuławski jeszcze raz wspomina o „srebrnych” boratynkach nazywając je bilonowymi, czyli wykonanymi ze srebra niskiej próby. Nie wiemy, jak złotnik badał te monety, ale możemy przypuszczać, że badał tylko zewnętrzną warstwę.
W światku kolekcjonerów boratynek krążą jeszcze inne teorie np. o emisji próbnej w srebrze, o nielegalnej produkcji srebrnych boratynek w mennicy i inne równie nieprawdopodobne.
Od ukazania się artykułów P. Żuławskiego minęło 109 lat. Od tego czasu w dziedzinie poznania emisji boratynek nastąpił ogromny postęp. Mamy dzisiaj do dyspozycji szereg specjalistycznych urządzeń, które pozwalają określić strukturę pierwiastkową badanego metalu. Dzięki benedyktyńskiej pracy C. Wolskiego mamy dostęp nie tylko do ordynacji menniczej z 1659 roku, ale i do uchwał sejmowych, uniwersałów podskarbich, kontraktów menniczych, inwentarzy mennic, a nawet do sprawozdań z działalności mennic, często w rozbiciu na wielkość produkcji w poszczególnych tygodniach. Z całą mocą należy podkreślić, że w żadnym z tych dokumentów nie ma mowy o biciu srebrnych boratynek. Wręcz przeciwnie, jest mowa o biciu szelągów z czystej miedzi. To znaczy, że produkcja „srebrnych” boratynek nie mogła pochodzić z oficjalnej mennicy. I to nie tylko dlatego, że nie ma o tym mowy w dokumentach państwowych, ale i dlatego, że nie miało to dla państwa sensu ekonomicznego. Trzeba wyjaśnić istotę reformy polegającej na wprowadzeniu do obiegu monety miedzianej.
Czasy Jana Kazimierza to okres nieustannych wojen, powstań, buntów, a co za tym idzie, zniszczenia wojenne, zarazy, spadek liczby ludności, upadek handlu zubożenie mieszczan i miast. Taka sytuacja powoduje katastrofalne zmniejszenie wpływów podatkowych, a utrzymanie wojsk kosztuje krocie. W kraju brakuje pieniądza kruszcowego, rynek zalany jest walutą obcą, często fałszywą. Kasa państwa nie ma pieniądza kruszcowego. Pojawia się pomysł, że skoro nie ma srebra, to trzeba wybić monety miedziane i wprowadzić przymus ich przyjmowania. Ordynacja mennicza uchwalona w 1659 roku nakazywała bicie szelągów w czystej miedzi tak aby z jednej krakowskiej grzywny miedzi wybijać 150 szelągów o wadze średnio 1,34 grama każdy. Ustalono przymusowy kurs w wysokości 3 miedziane szelągi na 1 grosz srebrny. Mówiąc językiem prostym i zrozumiałym oznacza to, że na przykład państwo jest winne komuś 1 grosza srebrnego i zamiast oddać tego grosza oddaje 3 kawałki miedzi mówiąc, że są warte tyle co grosz i zmusza wierzyciela do przyjęcia tej miedzi. To jest istota reformy z 1659 roku. W tej reformie nie ma miejsca na bicie srebrnych szelągów. Byłoby to bez sensu ekonomicznego. Skoro państwo może spłacać długi miedzią, to po co srebrem? Gdzie tu miejsce na wychodzenie z długów? Miedziane szelągi natomiast pozwalały na spłatę zadłużenia.
Przyjrzyjmy się cenom miedzi. Jak podaje C. Wolski 1 funt krakowski miedzi 405,5 grama, czyli 2 grzywny kosztował w tym czasie 15 groszy. Ordynacja nakazywała wybić z 1 grzywny 150 szelągów, czyli z 1 funta 300 szelągów po kursie 3 szelągi na grosz. To znaczy, że z 1 funta miedzi otrzymywano 100 groszy!! To jest fantastyczny interes, bo wydajemy 15 groszy, a otrzymujemy 100. Te 300 szelągów dzielono w taki sposób, że 45 /czyli 15 groszy/, to koszt surowca, 171 sztuk trafiało do skarbu państwa, a reszta 84 sztuki miała pokryć koszty produkcji i zysk zarządcy mennicy. Jak widać z powyższego miedziany szeląg był pieniądzem podwartościowym inaczej kredytowym, czyli nie był tyle wart, ile wynosił jego kurs wymiany. Stąd właśnie konieczność wprowadzenia przymusu przyjmowania. Jak wiemy w kolejnych latach ten przymus nie na wiele się zdał i systematycznie wartość miedzianego szeląga spadała. Ale to już inna historia.
Na koniec tej części wywodów jeszcze jeden argument. Przemysław Żuławski napisał:
Przyjmując bezkrytycznie ten tekst, to „srebrne” szelągi ważyły więcej niż 1,34 grama każdy i miały próbę srebra 250-312,5. A przecież zgodnie z ordynacją menniczą z roku 1652 /tabela powyżej/ 1 grosz ważył około 1 grama i miał próbę srebra 250.
Kurs wymiany to 3 szelągi na 1 grosz. Czyli 3 srebrne boratynki o wadze łącznie ponad 4 gramy i próbie co najmniej 250 wymieniamy na grosza tej samej próby o wadze 1 grama? Przecież to bez sensu. Mam nadzieję, że teraz wyraźnie widać, że takie rozumowanie jest błędne. Na podstawie aktualnego stanu wiedzy należy z całą mocą napisać, że nigdy w oficjalnej mennicy nie bito srebrnych boratynek. Ale przecież takie monety istnieją, Czym w takim razie są te wynalazki? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy wrócić do 1659 roku, kiedy podejmowano decyzje o biciu boratynek. Przedstawiciele miast dawnych Prus Królewskich powołując się na przywileje bicia własnej monety zagwarantowane już w Akcie Inkorporacyjnym z 1454 roku protestowali przeciwko wprowadzeniu miedzianych szelągów na terenie Pomorza. Ostatecznie ich protesty zostały uwzględnione i w ten sposób dawne ziemie Prus Królewskich stały się jedyną częścią Rzeczpospolitej, gdzie boratynek do obiegu nie wprowadzono. Miasta pomorskie w dalszym ciągu biły własną monetę np. takie bilonowe szelągi. O połowę lżejsze od boratynek i próbie 094 /1,5 łuta/.
Odcięcie Pomorza od szelągów miedzianych i zakaz ich przyjmowania w tej prowincji spowodowały problemy w realizacji wymiany handlowej szczególnie na pograniczu. Przy niewielkich transakcjach handlowych brakowało monet zdawkowych akceptowalnych przez sprzedawców z Pomorza. Teoretycznie były w obiegu na terenie Rzeczpospolitej drobne monety bilonowe /szelągi, grosze, półtoraki/ ale ludność je gromadziła, a nie wydawała. Zjawisko to opisał ponad 100 lat wcześniej Mikołaj Kopernik /prawo Kopernika-Greshama/, twierdząc, że jeśli jednocześnie istnieją dwa rodzaj pieniądza, pod względem prawnym równowartościowe, ale jeden z nich jest postrzegany jako lepszy (np. o wyższej zawartości kruszcu), to ten „lepszy” pieniądz będzie gromadzony, a w obiegu pozostanie głównie ten „gorszy”. Pisałem o tym w artykule „Boratynka na rynku numizmatycznym”. Brak srebrnej monety zdawkowej wykorzystali fałszerze, którzy srebrzyli zwykłe boratynki. Proces srebrzenia opisał kol. Selim na forum PoszukiwanieSkarbow.com, w dziale Identyfikacja monet, w wątku „Boratynka - czyżby kopia?” w sposób następujący: „Metoda łatwa i przyjemna choć niezbyt zdrowa. W praktyce odbywało się to tak że do skórzanego worka ładowano oczyszczone i ortęciowane (czyli zamoczone w roztworze azotanu rtęci - na powierzchni wytrącała się cieniutka warstewka rtęci) monety i nieco amalgamatu srebra. Trzęsiono workiem aż wszystkie monety pokryły się amalgamatem, następnie podgrzewano je w celu odparowania rtęci i gotowe”. Oczywiście nie wiemy, gdzie odbywał się ten proceder i ile takich monet powstało, bo fałszerze nie chwalili się swoją działalnością. Cezary Wolski przywołuje w monografii boratynek badania polskich i białoruskich specjalistów, według których ta zewnętrzna warstwa srebra waha się w zakresie próby 250-300. Podobnie określił próbę srebra złotnik, który na zlecenie Przemysława Żuławskiego badał takie monety w 1911 roku.
Do produkcji takich srebrzonych szelągów wykorzystywano boratynki z różnych mennic bitych w latach 1660-66. Tak spreparowane monety wykorzystywano głównie w rozliczeniach z Pomorzem, bo były zbyt drogie w produkcji i nie opłacało się rozpowszechniać na rynku wewnętrznym.
Starałem się udowodnić w tym artykule, że srebrne boratynki nie istnieją, nigdy nie wybito ich w oficjalnych mennicach. Istnieją boratynki srebrzone i są to produkty fałszerskie produkowane na szkodę kupców zagranicznych. Takie monety są oferowane na rynku numizmatycznym, cieszą się dużym zainteresowaniem kolekcjonerów i osiągają wysokie ceny. Niestety budzi to również zainteresowanie fałszerzy współczesnych. Pokrycie miedzianej boratynki warstwą srebra nie było zbyt trudne dla fałszerzy 360 lat temu i nie jest problemem dzisiaj. Zalecam ostrożność. Moneta bez patyny, z tak zwaną świeżością menniczą powinna wzbudzić czujność u ewentualnego nabywcy.
„Złote” boratynki
Jak już omawiam „kruszcowe” boratynki, to trzeba wspomnieć o „złotych” boratynkach. Oczywiście nigdy nie było takich monet. Podejrzewam, że to początkujący zbieracze lub osoby nie mające wiedzy na temat boratynek rozpowszechniają takie informacje. Owszem są monety złote bite takimi samymi puncami jak boratynki, ale to półdukaty Jana Kazimierza. Średnica monet jest identyczna i wynosi 16 mm, półdukat waży średnio 1,73 g, a boratynka 1,34 g. Awersy są identyczne, rewersy również za wyjątkiem napisu otokowego. Na półdukacie jest napisane MON. AVREA /moneta złota/, bo jest wykonany ze złota próby 986, a na boratynce SOLID /szelag/. No i różnią się oczywiście metalem z których je wykonano.
Na rynku nimizmatycznym spotyka się od czasu do czasu kopie półdukata koronnego oznaczonego zresztą po prawej stronie ogona Orła puncą f /kopia/. Według kolegów z forum TPZN jest to najprawdopodobniej kopia wybijana przez Polskie Towarzystwo Numizmatyczne na przełomie lat 70 i 80 ubiegłego wieku.
Nie słyszałem, aby ktoś dał się nabrać, że to oryginalny półdukat, ale czasami kolekcjonerzy chwalą się zakupem boratynki krakowskiej z 1660 roku i przesyłają zdjęcie tej właśnie kopii. Warto oglądać monetę, czytać i rozumieć treści napisów otokowych przed zakupem. Trudno się nawet początkującym kolekcjonerom dziwić, skoro rutyna i przekonanie, że wszystkie małe, miedziane monety z portretem Jana Kazimierza na awersie i Orłem na rewersie z datą 1660, to boratynki doprowadziła do wpadki jednego ze sprzedawców kilka lat temu, który oferował do sprzedaży taki zestaw monet:
Podobną wpadkę zanotowała swego czasu renomowana firma gradingowa opisując poniższą kopię jako szeląga.
Na stronie popularnego internetowego katalogu Fortress po wpisaniu daty 1660 również zobaczymy tę kopię z doskonale widoczną puncą f opisaną jako „półdukat koronny /Ag/”/sic!/. Pokazuję takie różne wynalazki, aby kolekcjonerzy mieli świadomość, że pułapki czyhają nawet wśród boratynek. Warto dokładnie oglądać monety i poznać najbardziej aktualną literaturę na temat miedzianych szelągów. Warto w sytuacjach wątpliwych zapytać na jakimś forum numizmatycznym przed zakupem. Kilka lat temu proponowano mi zakup takiego cudaka, który nieporadnie udawał półdukata.
Mam nadzieje, że nikt się nie nabrał.
Zdzisław Szuplewski
Zielona Góra, lipiec 2020 r.